Wariaci z Karaibów/film/Wariaci+z+Karaib%C3%B3w-2003-1064182003
pressbook
Inne
Fakty i ofiara
FAKTY WASZYNGTON – SIEDZIBA GŁÓWNA FBI - Wtorek 22 września - Pamela Rose. Striptizerka w Barze Solid. Znaleziona martwa w Few Motel w miejscowości Zalesie Gorne. - Super agenci w stylu Bullit i Ripper pilnie poszukiwani. - Prowadzący dochodzenie: Sheriff Maryle. OFIARA Nazwisko: Rose Imię: Pamela Data urodzenia: 7 sierpnia 1970, Chicago (Illinois). Data śmierci: Zamordowana 21 września 2002 w Zalesie Gorne. Zawód: Striptizerka w Barze Solid w Zalesie Gorne. Wcześniejsza historia: Pozowała do nagich zdjęć dla medycznego czasopisma "Palenie dla Zdrowia". Życie prywatne: Nie miała chłopaka. Była najlepszą przyjaciółką Ginger Norwell. Opiekowała się Thomasem Filbee. Mocne strony: 90 – 60 – 90. Słabe strony: nie żyje.
Raport: Reżyser Eric Lartigau
Wydział – FBI Do: Pana Gaumonta, Głównego Producenta, pełniącego czynną służbę Szefa Brygady Śmiesznych Efektów Specjalnych w Waszyngtonie. Dotyczy: reżyserii filmu "Wariaci z Karaibów" Melduję doniesienia dotyczące komedii kryminalnej, na której ślad trafiły nasze służby. Zacząłem od reklam – Kad i O uwielbiają wypominać mi wyreżyserowanie "des Bouloches" z Christiną Bravo. Skądinąd dzięki tej reklamie mnie wybrali. Oprócz tego przez cztery lata pracowałem w Teatrze Marionetek. Następnie nad sitcomem "Les Guérin" – trzyodcinkowym serialem, emitowanym w Canal Plus, z Valérie Bonneton i François Cluzetem. Aż w końcu "Making-Of" z Kadem i O, z którymi zrobiłem trzy odcinki. Co różni pracę w Teatrze Marionetek od pracy z Kadem i O? Lateks. Marionetki są plastikowe, sztuczne. Kada i O można za to sfilmować w całej okazałości - od stóp do głów. A ja, szczerze mówiąc, wolę ludzi od plastikowych lalek. Poza tym, Kad i O są gotowi na wszystko, jeśli chodzi o dobry scenariusz. Mają ogromny potencjał i ciągle zaskakują nowymi pomysłami. Są przy tym bardzo precyzyjni i umieją słuchać. Między nami naprawdę zaiskrzyło. Spojrzeliśmy na siebie i od razu zostaliśmy przyjaciółmi. Nie ukrywam, że między nami doszło również do bliższych kontaktów. W szczególności z jednym z nich. Kiedy po raz pierwszy trzymałem w rękach skrypt, nie nosił on tytułu "Wariaci z Karaibów" lecz "Bullit i Ripper". Pomysł pochodził od Kada i O, a przedstawiła go nam Dominique Farrugia. Spotkaliśmy się w trójkę w Biarritz, aby porozmawiać o filmie i przekonać się, czy zgadzamy się co do tego projektu. Wszyscy byli zgodni. Następnie dołączył do nas Julien Rappeneau, proponując inne wersje, które trzeba było przedyskutować. Dobry kryminał to przede wszystkim intryga. Trzeba ją śledzić wedle pewnego kodu. Naszym założeniem było dość wcześnie wyjawić kim jest morderca. Siłą tego scenariusza jest to, że widz śledzi głupotę bohaterów: prowadzą poważne śledztwo i nieustannie robią głupstwa. Dobra komedia to zarówno żwawe tempo, jak i dobry żart – zrozumiały i przede wszystkim szczery. Do zrobienia komedii zachęciła mnie postać Louis de Finesa, który jest dla mnie mistrzem, jeśli chodzi o wyśmiewanie się z samego siebie. Wraz z Kadem i O staramy się tu stworzyć obraz nieco szalony i groteskowy, nie zapominając jednak (podkreślam) o czymś bardzo ważnym, co dzieje się dookoła. Ludziom wydaje się, że Kad i Olivier krążą bez określonego celu, robiąc z siebie fajtłapy. To nieprawda. Może to, co teraz powiem niektórych rozczaruje, ale to prawdziwi profesjonaliści, znający świetnie swoje teksty, przy tym do tego stopnia precyzyjni, że czasem aż zabawni. Oczywiście bywa, że czasem śmiejemy się do rozpuku, ale bez przesady. Niestety nie mam zbyt wiele do powiedzenia na ten temat. Chociaż nie! Była taka scena z szeryfem Marleyem i Bullitem, kiedy tamci parsknęli gromkim śmiechem. Trzeba było kilka razy powtórzyć ujęcia, co nie jest z drugiej strony niczym nadzwyczajnym. Jednak Kad tak się zawstydził, że kajał się jak mógł. Zazwyczaj pracuje na taśmach video, które nie są przecież zbyt drogie. Dźwięk kamery uprzytamniał mu, że pracuje na 35 mm, gdzie cena już nie jest ta sama. Zachowywał się jak małe dziecko, które coś przeskrobało. Kajał się i przepraszał. Podczas przygotowań do zdjęć, oglądaliśmy wraz z Kadem i O różne filmy. Długo nie mieliśmy dokładnej wizji co do naszej ekranizacji. Nie było sensu dłużej przeciągać tej sytuacji. Nieświadomie przesiąkałem serialami typu "Z archiwum X" i temu podobnymi, ale w końcu podparłem się historią, która była w zasięgu ręki. Z dekoracjami i miejscami, które naprowadzają nas na tematykę dobrze nam znaną: "Twin Peaks", "Seven" itd. Jednak w sposób o wiele łagodniejszy. Nie na serio. W żadnym wypadku nie chodziło nam o dokładne parodiowanie określonych scen z amerykańskich filmów czy seriali. To raczej cała ta amerykańska otoczka miała nas rozśmieszać. Taką Amerykę w Paryżu można po trosze znaleźć wszędzie na obrzeżach francuskiej stolicy. Mieliśmy 52 plany. Kręciliśmy w Marne La Vallé, w Créteil oraz w Oinville-sur-Montcient. Scenografią zajęła się Sylvie Olive. Wraz ze swoją ekipą wybrała się na miesiąc do Stanów Zjednoczonych, by przywieźć stamtąd odpowiednie dekoracje, np. ekspres do kawy z dużym napisem amerykańskiej marki. Moim zamierzeniem było sprawić, aby Ameryka była widoczna. Z drugiej jednak strony nie zamierzaliśmy kręcić filmu o Stanach. Chodziło nam o to, aby przypominał on Amerykę, ale nią nie był. Stąd, na przykład agenci FBI. Dzięki nim widz został wprowadzony w specyficzny klimat. Mimo, że są typowo amerykańscy, widać w nich też drobne cechy francuskie. Naszym celem nie było nakręcenie amerykańskiego filmu. Chcieliśmy tylko, aby to tak wyglądało. Mieliśmy wiele, fantastycznych pomysłów, które pomagały nam podczas realizacji filmu. Spójrzmy na scenę pościgu samochodowego. Najtrudniej było nadążyć za psem biegnącym po plaży, śledzić cały pościg. Rémy Julienne miał jednak wszystko pod kontrolą. Trzeba było skupić wszystko na psie, wliczyć w to buty, przechodniów... Nasz kaskader - Henri Villain wymyślił w tym celu niezłą machinerię – przecięty na dwa kawałki samochód umocował na metalowym pręcie, co pozwalało szybko nim obracać. Efekt był zabawny i trochę szalony, a o to nam właśnie chodziło. Nasza ekipa miała dwa miesiące, aby się przygotować. Ze względu na ilość dekoracji musieliśmy się nieźle napracować aby wszystko miało ręce i nogi. Nie lubię scen o niczym. Lubię, kiedy każda scena opowiada jakąś historią. Mam nadzieję, że to mi się udało. Zgodnie z Pańskim poleceniem - film wejdzie na ekrany kin w Polsce 21 maja.
Raport: Aktor i scenarzysta Kad
Wydział – FBI Do: Pana Gaumonta, Głównego Producenta, pełniącego czynną służbę Szefa Brygady Śmiesznych Efektów Specjalnych w Waszyngtonie. Dotyczy: scenariusz i rola detektywa Bullita. Melduję o przebiegu pracy nad scenariuszem i rolą detektywa Bullita, uzasadniając motywy swojego postępowania. Urodziłem się w Algierii, w Afryce Północnej. Mając dwa lata przeprowadziłem się z rodzicami do Francji. Mój ojciec pochodził z Algierii, matka z Francji. Chodziłem do szkoły, interesowałem się sportem. Jako dziecko byłem bardzo skryty i małomówny. Później przyszedł czas na łażenie z chłopakami po drzewach. Po szkole bawiliśmy się w wojnę. Mieszkałem wtedy w willi z dużym ogrodem - wymarzone miejsce do zabaw dla takich chłopaków. Świetnie umiałem naśladować ustami odgłos karabinu maszynowego. Do dziś zresztą to potrafię. Zawsze chciałem zostać artystą. Muzyka, kino, teatr, radio – zawsze mnie to interesowało. W międzyczasie studiowałem w szkole handlowej, otrzymałem dyplom, nawet przez pewien czas pracowałem w tym zawodzie... Nie trwało to jednak długo, bo wkrótce poważniej zainteresowałem się muzyką. Poznałem ludzi, z którymi założyłem zespół. Graliśmy po różnych barach, hotelach, klubach... Lecz tak naprawdę chciałem zostać aktorem. W 1991 roku poznałem Oliviera. Pracował wtedy w radiu Oui FM. Postanowiliśmy grać skecze. Ale nie w radiu. Założyliśmy Rock`n Roll Circus. To były początki Kada i Oliviera. Wymienialiśmy się pomysłami, poznawaliśmy się wzajemnie. On – z Normandii, ustawiony, niezbyt przywykły do sceny. Ja – dawno z nią oswojony, zdążyłem już stworzyć swój własny sceniczny świat. Efektem takiej mieszanki było to, co stało się później. Pamela Rose urodziła się właśnie w Rock`n Roll Circus. Tam też zrodził się pomysł na dwóch agentów FBI – Richarda Bullita i Douglasa Rippera, w których zawarliśmy nasze charaktery. Ripper - lekko opóźniony w rozwoju, ale znający się na rzeczy, i Bullit - swój chłop, choć trochę niezdarny. Punktem wyjścia jest śmierć Pameli Rose. Miało być śledztwo i kombinowaliśmy tak, żeby było ono osią filmu, a wszystko inne - tylko dodatkiem. Wybór FBI jest odniesieniem do dobrego amerykańskiego kryminału. No, a poza tym agenci FBI mają klasę, co by nie mówić! To nie to samo, co zwykła policja. Są świetnie uzbrojeni, dobrze wychowani, kulturalni... Podziwiają ich dzieci i telewidzowie. Podczas długich okresów, kiedy nie miałem pracy, oglądałem ich w telewizji. We wszystkich amerykańskich serialach telewizyjnych można się natknąć na jakiegoś agenta... W dobrym kryminale nie chodzi koniecznie o to, by czekać na koniec filmu aby odkryć, kto jest mordercą. To trochę tak, jak w serialu "Colombo", gdzie zastanawiamy się, w jaki sposób bandyta zostanie przyszpilony, śledząc dokładnie cały przebieg śledztwa. Właśnie o coś takiego chodziło nam w filmie. W dobrej komedii oprócz tego, że ma ona rozbawić widza, chodzi również o opowiedzenie jakiejś historii. Śmiech – to bardzo subiektywna sprawa. Na pewno nie wszyscy widzowie będą się śmiali w tym samym momencie i z tych samych gagów. Mając to na uwadze, nie można zapomnieć o wprowadzeniu jakiejś ciekawej historii. Najlepszym przykładem takiej historii jest dla mnie "Doctor Jerry and Mister Love" Jerry’ego Lewisa. Jest zabawna, wzruszająca, a wychodząc z kina mamy zarówno poczucie niezłego ubawu, jak i poznania pięknej historii. Podobnie zresztą jak na filmie pod tytułem "Życie jest piękne" Franka Capry – śmiejemy się i płaczemy. Nie wystarczy być tylko zabawnym. Kiedy piszemy z Olivierem skecze, zawsze robimy to twarzą w twarz. Olivier siedzi przed komputerem, ja zazwyczaj stoję. Siedzenie jest dla mnie wielką próbą. Już od małego byłem bardzo ruchliwy. Nigdy nie mogłem wysiedzieć przy stole do końca obiadu. Przy Olivierze też się tak kręcę – wstaję, siadam, myśli krążą. I zaczynamy odbijać piłeczkę. Jak w ping-pongu. Nigdy nie jest tak, że jeden robi więcej, a drugi mniej. Kiedy pomysł któregoś z nas nie spodoba się drugiemu, dochodzi czasem do ostrej wymiany zdań. Długo obstajemy przy swoim, próbując przekonać do naszych racji, aż któryś z nas w końcu ulega. Mimo to, mamy do siebie wiele szacunku i dzięki temu po dwunastu latach wspólnej pracy, nadal piszemy razem. Nasz praca jest naprawdę zespołowa. Najpierw pisałem z Olivierem, później dołączył do nas jeszcze Julien Rappeneau, syn Alexandre Arcady`iego, jak wszyscy wiedzą. Aby być zupełnie szczerym, muszę przyznać, że nie naszym pomysłem było zaproszenie Juliena do współpracy nad scenariuszem. Dołączył do nas, kiedy pierwsza wersja była już gotowa i pomógł nam poprawić kilka drobiazgów. Współpraca ułożyła się na tyle dobrze, że pracujemy razem z nim nad kolejnym filmem długometrażowym. Nasz duet trzeba będzie zatem przechrzcić na KadéO i Julien-Olivier. Nie zdarzało nam się zbyt wiele wpadek podczas kręcenia zdjęć. No, może poza moim jednym wybuchem śmiechu przed Jean-Paul Rouve`m. Był to nerwowy spazm spowodowany wielkim zmęczeniem, które ciążyło mi tego dnia. To było bardzo krępujące. Zwłaszcza, że byłem jedynym, który się śmiał. Wszyscy stali dookoła mnie z kamiennymi twarzami, czekając aż się uspokoję. I nagle Jean-Paul przyłączył się do mnie. Mieliśmy łzy w oczach, śmiejąc się do rozpuku... Ale to zdarzyło się tylko raz, choć przyznaję, że miałem lekkie poczucie winy. Chcieliśmy z Olivierem dowieść, że potrafimy nie tylko przez chwilę, ale i przez dwa miesiące być profesjonalnymi aktorami, że jesteśmy punktualni. Na pogawędki pozwalaliśmy sobie jedynie podczas charakteryzacji i w czasie przerw na posiłek... Ten scenariusz kosztował wiele ludzi tyle wysiłku i tyle pracy, że należy im się za to szacunek. No dobra, to tak tytułem wstępu. Ciąg dalszy będzie troszkę cięższy i obawiam się, że na końcu nikt nie będzie miał już ochoty mówić sobie dzień dobry. Oprócz możliwości wydawania dużej ilości pieniędzy (nie ich zarabiania), zaletą bycia aktorem jest również swoboda fryzury. I uważam, że ten mały tupecik Bullita nieźle mi leży. Uzbierałem wiele peruk, jeszcze z poprzedniego telewizyjnego życia. W sumie jakieś 1500, jeśli się nie mylę. Uwielbiam się przebierać. Choć nawet kiedy jestem ubrany normalnie, ludzie myślą, że jestem w przebraniu. Przebranie pomaga wykreować drugą twarz. Nie chodzi mi o wgłębianie się w tajniki ludzkiego umysłu, ale trzeba umieć stworzyć na planie jakąś osobowość. Patrząc na Oliviera w roli Rippera, nie widziałem w nim swojego kumpla, lecz faceta zdolnego do nienawiści. Zmiana wyglądu jest częścią naszej pracy. Każdego ranka mieliśmy godzinę na charakteryzację, włożenie peruki. Robiliśmy to bardzo starannie. Bardzo przyjemne jest potem jej zdejmowanie, takie zrzucenie z siebie maski i bycie znowu sobą. No, a ja jestem przecież bardzo przystojny. To dlatego, nigdy nie zrobię sobie operacji plastycznej. Chciałbym powiedzieć jeszcze kilka słów o moich współpracownikach. Po pierwsze, Jean-Paul Rouve – moim zdaniem najbardziej podejrzany ze wszystkich – świetny aktor, który zdaje się grać jakąś podwójną grę. Po drugie, Gérard Darmont – jest to postać, jaką podziwialiśmy będąc jeszcze dziećmi, ponieważ jest dużo od nas starszy (mając na uwadze tajność tego raportu wiem, że nigdy tego nie przeczyta). Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem go w kostiumie, doznałem takiego uczucia, jakiego doznaje młody aktor przed obliczem mistrza. Podobnie, kiedy grałem u boku François Cluzet`a, którego na prawdę podziwiam. Artyści jego pokroju, dołączę do niego również Eric`a Lartigau, dla którego liczy się tylko technika (w dodatku zna się na niej, proszę mi wierzyć), dzięki swojej postawie sprawiają, że nadal chce się uprawiać ten zawód. Nawet jeśli czasem próbują wyprowadzić człowieka z równowagi. Gdy pracowałem z François nad krótkometrażowym filmem, pod tytułem "Rozmowa na szczycie" Xaviera Gianolli i kiedy ujęcia skierowane były na mnie, François stroił do mnie miny. I nie było to złośliwe. Wręcz przeciwnie. Był to wyraz uznania. Znak, że mogę się czuć jak wśród swoich, zrelaksować się i odprężyć. Na planie było odwrotnie. Tym razem to ja mu trochę dokuczałem. Na koniec, słówko o Thierry Frémont`cie. Dość smutna historia. Thierry - to mój stary przyjaciel. Na długo, zanim projekt filmu doszedł do skutku, przysięgliśmy sobie, że jeśli go zrobimy, to on będzie w nim grał. Kiedy pisaliśmy scenariusz, wszystko szło tak, jak zaplanowaliśmy. Rozmawialiśmy wiele o scenariuszu, nawet kiedy odwiedzał mnie w domu, podczas weekendów. Thierry to taki Sean Penn, Edward Norton... króluje, grając nawet najmniejszą rólkę. Znam go! Nie należy do obiboków. Thierry’emu zaproponowano rolę, którą ostatecznie zagrał François Cluzet. Odmówił, ponieważ wolał grać konduktora. Nakręciliśmy z nim jedną scenkę. Ta scena niestety została pocięta, kiedy byłem na wakacjach. Zaczęły się kłopoty. Dzwoniliśmy do niego, Eric i ja. Nie było to zabawne. Thierry jest profesjonalistą, wie co i jak, ale to była sprawa osobista. Ostatecznie nie dogadaliśmy się. Obiecałem mu, że w następnym filmie zagra na pewno. Co się tyczy reżysera, Eric`a Lartigau - tak, to prawda, spałem z nim, ale dopiero po nakręceniu zdjęć. Chciał wprawdzie wcześniej, ale ja nie miałem ochoty. W trakcie kręcenia filmu bardzo napaliliśmy się na siebie... No i dwa tygodnie temu zrobiliśmy to. Myślę, że ta informacja może się przydać przy promocji filmu.
Raport: Aktor i scenarzysta Oliver
Wydział – FBI Do: Pana Gaumonta, Głównego Producenta, pełniącego czynną służbę Szefa Brygady Śmiesznych Efektów Specjalnych w Waszyngtonie. Dotyczy: scenariusz i rola detektywa Rippera. Melduję o przebiegu pracy nad scenariuszem i rolą detektywa Ripper`a, uzasadniając motywy swojego postępowania. Pełnienie służby rozpocząłem w 1984 roku, w eterze normandzkiego radia, między Caen i Rouen. Później przeniosłem się do Paryża, gdzie w 1991 roku rozpocząłem pracę w radiu Oui FM i spotkałem Kada. To tam nabrałem ochoty do pisania, i to właśnie z Kadem. Było to delikatne połączenie radia i teatru. Moją działką było to pierwsze, Kada – to drugie. Połączyliśmy obie te dziedziny i stworzyliśmy radiowy spektakl o nazwie Rock`n Roll Circus. Wystawialiśmy go w każdą środę na deskach teatru Globo. Mieliśmy też codzienną poranną audycję między 7.00 a 9.00. Wtedy właśnie narodziła się Pamela Rose. To była czysta improwizacja. Punktem wyjścia było dwóch agentów FBI muszących stawiać czoło różnym zwariowanym wyzwaniom. I tak zabraliśmy się do pisania. Bardzo szczegółowo opracowywaliśmy postać Bullita i Rippera by następnie zrobić z tego scenariusz. Nasza praca jest jak 50/50. Pracujemy na zasadzie lustra. Każdy testuje swoje pomysły na drugim sprawdzając reakcje (uśmiech, brak reakcji, entuzjazm), po czym albo idziemy dalej tym tropem, albo szukamy innych rozwiązań. To takie odbijanie piłeczki jak w ping-pongu. W dodatku bardzo szybkie. Nie tracimy czasu na gadanie. Jeśli któremuś z nas coś się nie podoba, przechodzimy do czegoś innego. Ciężko jest wymyślać gagi samemu. My w każdym razie zawsze pracujemy razem. Znalazłem świetnego kompana i myślę, że Kad chyba też. Jeśli chodzi o metody pracy, to zwykle siedzę przy komputerze i wstukuję nasze pomysły. Za to Kad pracuje na stojąco, kręci się, telefonuje, idzie na fajka, po coś do picia, do toalety... W sumie wygląda to tak, że podczas ośmiogodzinnego dnia pracy Kad spędza nad robotą jakieś 15 minut. Żartuję oczywiście. Ja też bywam roztargniony. Co godzinę muszę zrobić sobie przerwę. Możemy wtedy pogadać, podyskutować... Tak naprawdę jesteśmy pracusiami i bardzo lubimy swoją pracę. Jeśli chodzi o imiona i nazwy – Bullit, Ripper, Zalesie Gorne... – muszę powiedzieć, że nie głowiliśmy się nad nimi zbyt długo. Wymyśliliśmy je w ciągu paru sekund. Z jednej strony są trochę amerykańskie, z drugiej jednak chyba nie tak bardzo. Być może jest jakieś Zalesie Gorne w Stanach Zjednoczonych. Paryż w Teksasie jest na pewno. Lubię przebierać się za agenta FBI. Agenci FBI mają klasę. Ci filmowi w każdym razie. Ci z telewizyjnych reportaży może pozostawiają trochę do życzenia, ale w kinie garnitury mają zawsze nienagannie skrojone. Nie mamy we Francji czegoś takiego. Chętnie odbyłbym jakiś staż, aby móc choć na chwilę wejść w skórę takiego prawdziwego agenta. Jednak uprzytomnił mi Pan, że z powodu braku czasu i potrzebnych środków nie jest to możliwe. Wedle tradycji każdy aktor powinien na miesiąc wcielić się w prawdziwego gliniarza, aby lepiej go później zagrać. Jednak nie znamy tam nikogo, kto mógłby nam to ułatwić, a poza tym, kiedy trwało przygotowanie do kręcenia naszego filmu, tamci byli pewnie trochę zajęci – było to kilka miesięcy po 11 września 2001 roku. Musimy się więc zadowolić tym co widzimy na filmach. Ripper jest upartym facetem, który nigdy nie chce ustąpić ze swego stanowiska. Mądrzy się, przy czym nigdy nie był jeszcze w terenie... Nie było trudne wcielić się w taką postać. Aktorstwo fascynowało mnie już od dziecka. Po szkole uwielbiałem bawić się z kumplami w kowbojów i Indian, w wojnę, policję, strażaków (raz zagrałem w szkole scenę gaszenia pożaru...). Najbardziej lubiliśmy odgrywać z chłopakami umieranie: "Nie umieraj!" "Powiedzieli, że nie umrę. Miałem kamizelkę kuloodporną. Kula odbiła się ode mnie i trafiła w ciebie... To ty nie umieraj!" Dobry kryminał to taki, w którym nie potrafimy przewidzieć, co się wydarzy. Śledzimy krok w krok postępowania policji, znając jednocześnie punkt widzenia mordercy i czekając na zakończenie, które powinno wbić widza w fotel swoim nieoczekiwanym zwrotem akcji. W "Wariatach z Karaibów" nie do końca tak jest, ale to jednak komedia, a nie film kryminalny. Dobra komedia natomiast, to duża dawka śmiechu. Nie może być ona jednak przeładowana żartami, bo publiczność zmęczy się po dwudziestu minutach. Trzeba do tego podejść inaczej, umieć dozować śmiech wraz z rozwojem sytuacji... Zauważyliśmy, że niektóre sceny wywołują wybuchy śmiechu, mimo że wcale ich w tym momencie nie zakładaliśmy. Postacie aktorów na przykład – ludzie śmiali się widząc przybycie Jean-Paul`a albo Gérarda, w których nie było przecież nic nadzwyczajnego, tylko ich twarze. Z Gérarda Darmona to dość dziwny facet, zwłaszcza jeśli chodzi o wygląd. Kiedy po raz pierwszy widzi się kogoś z taką fryzurą i w takim ubiorze, człowiek od razu podejrzewa, że koleś jest na bakier z prawem. Za to Jean-Paul nie zdziwił mnie wcale. On nawet nie musiał grać. To typ zdrowego sportowca grającego w ping-ponga i chodzącego na ryby. Uwielbia robić sałatki i grille jak prawdziwy Amerykanin. Jedynie chód ma bardzo francuski. Dużo było śmiechu podczas robienia ujęć. Nie robiliśmy jednak żadnych głupot, bo taśma dużo kosztuje. Nie było czasu na żarty. Poza tym to nasz pierwszy film i zależało nam na tym by dobrze się spisać. Pracowaliśmy w dużym skupieniu. Mieliśmy momenty ataku głupawki, głównie z Jean-Paulem, ale kiedy pracowaliśmy, to pracowaliśmy. Może przy drugim filmie będziemy mogli pozwolić sobie na więcej swobody, ale tym razem nie było na to miejsca. Podczas 42 dni zdjęciowych uwijaliśmy się jak mrówki. Jedynie cztery z nich były ciężkie z powodu deszczu, kiedy musieliśmy grać w błocie. Wybuchła mała panika z powodu mojego kostiumu, którego posiadaliśmy tylko jeden egzemplarz – wszyscy się bali, że jak wywinę orła to będą niezłe problemy na montażu. Byliśmy wtedy jakieś 40km od Paryża, trzeba było kończyć ujęcia, zatem gdybym się przewrócił, to wszystko by poszło na marne. Byłem więc otoczony ludźmi, którzy mnie ubezpieczali, czułem się jak jakiś staruszek. Mimo wszystko udało mi się upaść, ale na szczęście na jakiś koc, który ktoś przy mnie położył. Tak więc nie było czasu na żarty, była jednak scena z Thierrym Frémontem. Zrobiliśmy wszystko, aby wciągnąć ją do filmu. Niestety, nie udało się. To nasz pierwszy film i nauczyliśmy się, że trzeba szybko przejść do rzeczy. Scena z Thierrym zakłócałaby rytm. To było okropne. Musieliśmy do niego zadzwonić, jakoś mu o tym powiedzieć... W dodatku to dobry kumpel i bardzo chcieliśmy, żeby w tym filmie zagrał. Cokolwiek się stanie, w następnym zagra na pewno. Już my się o to postaramy. Poza tym, dzięki DVD filmy wiodą dziś podwójne życie. Scenę z Thierrym wstawimy na samym początku, może nawet uda nam się zrobić trochę dłuższą wersję. Moglibyśmy umieścić tam "Kad & O`s cut" ze scenami z Thierrym – które nie pozostają bądź co bądź bez znaczenia, bo wyjaśniona w nich zostaje brutalna śmierć Nuggets`a. Tajemnicą kieszonkowej chusteczki, która zawsze idealnie wystawała z marynarki Rippera była agrafka, którą była przypięta do ubrania. Nie musiałem jej więc poprawiać przed każdą sceną. Musiałem sobie jednak kilka razy dziennie czyścić ubranie, aby uniknąć kurzu i pyłu. Eric zużył do tego jakieś trzydzieści szczoteczek. Ja natomiast miałem manię nieustannego otrzepywania się. Co się tyczy fryzury, postanowiłem, przeciwnie do reszty, nie zakładać peruki. Taki był mój wybór, każdy robi co chce. Laurent Caille, nasz fryzjer, ściął mnie zatem krótko, na militarny styl, co pasowało zresztą to mojej postaci. Między mną i Kadem nie doszło do żadnych intymnych stosunków. Przez dwa lata całowaliśmy się wprawdzie każdego wieczora podczas występów na scenie. Ot, taki mały buziaczek, to wszystko. Nie razi mnie jego mała przygoda z Eric`iem. W końcu to dość pogubieni ludzie, którzy nie przeżyli w swym życiu zbyt wiele. Nie potrafią dogadać się z kobietami, z czym ja na przykład nie mam problemu. Wątpię, aby się kochali, myślę, że to był czysty seks. No, to akurat mnie razi.
Przesłuchanie: Gérard Darmon
Przesłuchanie podejrzanego Gérarda Darmona (pseudonim Pedro, Phil Canon, w filmie pod tytułem "Wariaci z Karaibów") Jaka była Pańska reakcja po zapoznaniu się ze scenariuszem? Taka sobie. Nie miałem ochoty znów odgrywać czarnego charakteru. Ile można? No ale dobra, spotkałem się z Kadem i Olivierem. Poszliśmy razem na obiad. Tak mnie błagali, przekonywali... no i w końcu się zgodziłem. W taki sposób mówili o tym projekcie... Chyba uwierzyli w to, że mnie to wzięło. Rzadko spotyka się taką otwartość w tym zawodzie. No a poza tym, oni Pana podziwiają... Tak, ale nie dlatego postanowiłem z nimi pracować. Coś w stylu: "Te dwa młokosy mnie uwielbiają, zagram z nimi!" Oni mają łeb na karku, wiedzą co robią. Oprócz tego świetnie się dogadują i starannie unikają jakiejkolwiek telewizyjnej fuszerki. Oni robią kino. Nie denerwuje Pana, że Kad i Olivier bez przerwy Panu wypominają pański wiek? To prawda, wypominają mi to bez przerwy. Ale to właśnie mnie tak uderzyło w Kadzie, Olivierze i Eric`u Lartigau. Mają w sobie świeżość, entuzjazm i przemożną chęć stworzenia czegoś zupełnie innego od tego, co można zobaczyć w telewizji. Przemożną chęć pokazania dobrze napisanej i dobrze nakręconej historii. Lartigau potrafi słuchać, co pozwala mu być dobrym reżyserem. Jest sprawiedliwy i pełen taktu. Tutaj wiek się nie liczy. Byłbym bardzo szczęśliwy mogąc jeszcze raz z nimi pracować. Czym jest dla Pana dobry kryminał? To musi być film z dobrze uknutą intrygą. Musi być inteligentny, subtelny - niekoniecznie wobec zabójcy. No a poza tym musi się dobrze rozkręcać i trzymać w napięciu. A dobra komedia? To komedia, na której nie wstydzimy się śmiać, gdzie śmiech ma swoją jakość. Komedia, na której można również poruszyć także tematy poważne. Chodzi o to, aby śmiech nie ciągnął nas w dół, lecz raczej odrywał od szarej codzienności. Czarny charakter też to potrafi? Czarny charakter, w którym można zobaczyć również i dobre strony. Phil Canon kocha na przykład swoją matkę. Kocha też muzykę. Zwierzęta trochę mniej. Ludzi nie znosi. Skąd wziął się pomysł na pańskie przebranie? Zastanawialiśmy się nad charakterem tej postaci z Eric`iem Lartigau. Nie przez przypadek nosiłem takie wdzianko i perukę. Ubierając się tak miałem na myśli Howarda Sterna, który mnie zainspirował, mimo że niezbyt go lubię. Nanosił Pan jakieś poprawki w swoim tekście? Było kilka rzeczy, które pozmienialiśmy albo wycięliśmy, bo były za długie. W filmie jest jakieś 80% tekstu. Na szczęście. To zły znak, jeśli trzeba coś zmieniać. Jednak scenariusz trzymał się kupy, był bardzo dobrze napisany, trzeba to przyznać. Miał Pan wrażenie, że gra w amerykańskim filmie? Wśród francuskojęzycznej ekipy i bagietkami na stoliku reżysera, nie. Ale oglądając nakręcone zdjęcia, owszem. Wszyscy się starali, aby każdy detal pachniał Ameryką. Nie było dla Pana zbyt ciężkie przywołanie pańskiej przeszłości jako Pedro, dziecka - tapira? Owszem. Ale jakoś się udało. Operacja szczęśliwie się powiodła. Miałem taki malutki ryjek i uwielbiałem mrówki – do dziś je jeszcze lubię. Może tego tak nie widać, ale zachowałem jeszcze kilka odruchów. Wyraźnie ma Pan tendencję do grania w komediach czarnych charakterów. Nie, raczej do grania charakterów złożonych. Jednak chodzi tu przecież o zabawę. Nie można tak jasno wszystkiego określać. Postać Phila Canona nie jest jednoznaczna. Z jednej strony budzi on wiele wątpliwości, chociaż z drugiej... wcale nie. Ale mówiąc już zupełnie szczerze, to wcale tego tak nie planowałem. Nie chce mi się nad tym zastanawiać. Nie chce mi się wybierać między postacią dobrą a złą. Chociaż mówiąc to mam skądinąd wrażenie, że rzeczywiście gram tylko tych złych. Co ma Pan do powiedzenia w swojej obronie wobec stwierdzenia Jean-Paul Rouve`a na temat Pana ulubionej zagadki: "Widziałeś ją? Kogo? Moją dupę!"? No cóż, może to i było trochę za mocne, jednak z drugiej strony to tylko taki żart. Poza tym moje gadki rozkręcały całą ekipę. Kad i Olivier bez przerwy mnie prowokowali pytając co chwila "Kogo?" A jak wyglądała praca na planie? Raczej jak zabawa czy bardziej na poważnie? Było trochę tego i trochę tego. Kad i Olivier nie należą do ludzi spokojnych, lubiących zasiąść leniwie w fotelu czekając aż zacznie się kręcenie. Wręcz przeciwnie! Dawali z siebie bardzo dużo. Bez przerwy wymyślali coś nowego, ulepszali. Włożyli w ten film naprawdę dużo serca. Na ekranie na pewno będzie to widać.
Pobierz aplikację Filmwebu!
Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.